poniedziałek, 29 lipca 2013

#10 bo kiedyś trzeba...

Dawno mnie tu nie było. Czas mi ucieka. Biegnie za szybko, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Mimo to jest coraz lepiej. Moje serce się goi, a to najważniejsze. Samo zaczyna się w tym wszystkim łapać. Składa układankę i widzi, ze to koniec miłości. Widzi, że mnie krzywdzi. Nie jestem już tak do końca sama, choć polubiłam samotność. Magiczne, wakacyjne, rozgwieżdżone niebo pozwala mi powspominać, ale z uśmiechem na twarzy. Znajdę swoje szczęście. Muszę tylko uważać, żebym go nie przegapiła. Bo po co zagmatwać sobie głowę przeszłością, jak ona nie wróci? Takie życie. Miłość sama przyjdzie, to ona znajdzie mnie, a nie ja ją. Kiedyś trzeba to zrozumieć i żyć jak gdyby nigdy nic. Jakby jutro miał się skończyć świat. Siedzieć ze znajomymi popijając piwo i śmiejąc się z wszystkiego. Nie wiem czemu, ale chcę zacząć wszystko od nowa. Zrobić krok w przód, wielki krok i iść. Zapomnieć o wszystkim co było kiedyś, żyć od nowa. Poznając wszystkich od nowa. Potrzebują siły, bo kiedyś trzeba zacząć od początku.


piątek, 12 lipca 2013

#9 Nigdy już nie będzie tak samo.

Tamto się skończyło. Trudno, trzeba przyjąć, że nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Wtedy gdy byliśmy młodsi.
Cofnijmy się dwa lata wstecz. 
Czy komuś się żyło źle? Nie. Nasza "rodzina" była idealna każdy z każdym jak brat. Jedna ulica, jak jeden dom. Kilkanaście osób, które zawsze ze sobą żyły jak rodzeństwo. Ale przecież nic nie trwa wiecznie.  Kiedyś równowaga musi się zaburzyć. I zaburzyła się. Ale właściwie nie zaburzyła się ona na początku. Bo ktoś jest inny na początku, a potem kogoś innego udaje, a może się po prostu zmienia? Nie wiem. No ale, jak by to by mogło być, gdybyśmy żyli nadal w tej równowadze. Jakby to było, gdyby nic się nie zmieniło. Nikt nie chciał zniszczyć lat szlifowania znajomości, przyjaźni, braterskiej miłości. Może to było nieświadome, ale jak już tak wyszło to chyba głupie "przepraszam" nikogo nie zniszczy. Wręcz przeciwnie. Coś zbuduje, zyska odrobinę szacunku, gram zaufania, no ale cóż. Już tego nie naprawimy.

Nigdy, ale to nigdy nie będzie tak samo.

Ani ja, ani nikt po za Bogiem tego nie przywróci. Traci się zaufanie. Odchodzi się od kogoś. Bo jeśli, ktoś chciał odejść od tej 'rodziny ' odszedł, bo czasem jak się zauważa, że ktoś wszystko rozpieprza to się decyduje albo na jednych albo na drugich. Zycie nie zawsze jest takie jak chcesz. Ono płata nam figle. Bolesne. Najgorsze są te jak miłość przestaje dla kogoś coś znaczyć. Jak to wielkie uczucie zamienia się w pył, który odlatuje przy pierwszym powiewie wiatru. Ale nie tylko miłość, której się doświadcza mocno, a potem jest ona odbierana boli. Boli tez przyjaźń, która miała być na zawsze. Na zawsze, nie dla wszystkich znaczy to samo. Czasem na zawsze to jest na chwilę, czasem na lata, a czasem jest to prawdziwe znaczenie czegoś na wieczność. Wszystko odchodzi. Tak było zaplanowane. Napisany scenariusz, którego nie da się poprawić. To jest życie, a ono bywa brutalne.

środa, 10 lipca 2013

#8 wcale nie jest łatwiej.

Moja dusza jest skrawkiem. Uszyta z wielu wspomnień, miłości, przyjaźni co dzień jest rozszarpywana. Tracę siebie. Już nie znam siebie. Jestem sobie obca. Czasami zastanawiam się jak to jest iść przez  życie prostą ścieżka. Wiem, że jest łatwo. Taka osoba nie potyka się o rzucone kłody, bo ich nie ma. Nie ma problemu ze skręceniem w  odpowiednia drogę, bo ma tylko jedną. I to jest najgorsze. Bo mimo, że się staram, próbuję z każdym wszystko wyjaśnić, zacząć wszystko od nowa. Na stół wyłożyć czystą kartę i powiedzieć "od teraz zaczynam nowe życie". Chcę od nowa napisać wspomnienia na mojej duszy. Chcę nie pamiętać tych złych chwil. Nie da się. wciąż idę kręta drogą co raz mając do wyboru jedna drogę z wielu. Nie wiem czy akurat ta będzie właściwa, czy tak mam zacząć coś nowego albo skończyć coś starego. Chcę żyć, choć nie umiem. Ratuje się jedynie myślą, ze jeszcze będzie dobrze. Nie wiem, czy w to wierze. Wiem, że muszę mieć wiarę i nadzieję, bo bez nich zginę.

potrzebuję pomocy


Problem tkwi w tym, że nie wiem czy pomoc jaka dostanę potrafię zaakceptować. Czy będę potrafiła ją przyjąć? Czy to wszystko będzie takie łatwe. Czy ktoś okaże mi pomoc? 

P O M O C Y
ja umieram.

czwartek, 4 lipca 2013

#7 naucz mnie żyć.

Nie jest źle. Chujowo, ale stabilnie. Co prawda fakt, faktem pomału zaczynam tracić wiarę w to wszystko, w ludzi, w marzenia, w życie. Nie łapię się już w tym wszystkim. Patrzę zbyt optymistycznie. Jestem realistką  optymistką i nie potrafię postawić czegoś tak jak jest. Patrzę na to zawsze z lekkim pozytywizmem. Dlaczego, kurczę dlaczego? Chciałabym żyć realistycznie, tak jak to naprawdę jest, ale nie potrafię. Moje życie płynie, a mi się wydaje, ze ja nie potrafię sobie z nim poradzić. Jeszcze cholerne wspomnienia, które wychodzą teraz na powierzchnię ze snu zimowego. To wszystko to za wiele, za dużo mnie kosztuje.

Nie potrafię żyć. 

 

Stwarza mi to trudność. Idę ścieżką, która prowadzi donikąd. Czas otworzyć oczy i żyć teraźniejszością. Od czegoś trzeba zacząć. Może od zmiany stosunku do życia? Wziąć głęboko w płuca jednego bucha za tych wszystkich, którzy mnie zostawili? On będzie za nich. Ten jeden. I będzie lepiej. Ale to nie to. I tak nie odreaguję tym, co jest kompletnym świństwem, to nie dla mnie. Ale  w sumie lepsze to niż pieprzone nieprzespane noce, ze łzami w oczach. Czy ktoś mi pomoże się uratować i nie pójść na dno? Czy ktoś potrafi mnie uratować? Chce od kogoś usłyszeć "tak, ja potrafię" i z taka nadzieją chodzę spać, bo bez niej bym umarła.


poniedziałek, 1 lipca 2013

#6 fałsz sie szerzy.

Och jak to miło! Nie wiedziałam, że tylu jakże pomocnych ludzi mnie otacza! Dziękuję po prostu! Za zjebanie wszystkiego. Na serio? Ludzie czy wy nie macie swojego życia? Musicie się wpierdalać w moje? Nie no ręce opadają! Straciłam wiarę w ludzi, po co wam to? Macie z tego radochę? Ja miałam nadzieję, ze On tego nie przeczyta, bo wiecie co? Bo nadal Go kocham kurwa. Naprawdę, myślałam, że jak to dodam, On tego nie zobaczy, to może ta miłość minie, ale nie. On to widział! I wiecie co, On jest moim uzależnieniem. Tak przyznaję się, ale jak można być tak fałszywym, żeby rozprzestrzeniać to co tu piszę? Nie chcę, żeby ktokolwiek ze znajomych to widział, bo to moje osobiste. Wypada mi usunąć to wszystko, coś co czuję, moje uczucia. To boli, bo ludzie, którym ufałam mnie zdradzili tak naprawdę. Postanowili się odwrócić i wszystko spierdolić. A wiecie jak się czuję? Jak niepotrzebny nikomu, opuszczony piesek, który już  się znudził. Są nowe zabawki, to po co ja? A ja głupia wierzyłam... Gdybym wiedziała, że tak to będzie, to bym się przygotowała. Bo mnie rozdziera, żeby wykrzyczeć całemu światu jak wszystkich nienawidzę, ale nie mogę. Po co kłamać? Co mi da zmyślanie i wyolbrzymianie wszystkiego. Nic nie poradzę, ze chcę wyleczyć się z choroby o jego imieniu. Nic nie poradzę, że mam tak fałszywe osoby wokół siebie. Nic nie poradzę, że nikomu nie jestem potrzebna i nikt nie chce żebym pozostała. Wypada się zamknąć w czterech ścianach i siedzieć z nadzieją, ze ktoś sobie o mnie kiedyś przypomni. Co z tego jak nadzieja matką głupich? Miałam (mam?) nadzieję, ze jeszcze nam się ułoży, choć to tak w chuj niemożliwe. Boli. Od tego wszystkiego nie wiem czy mam płakać czy się śmiać, bo to jest dziwne. Głupie jest też to, ze nigdy nie dowiem się prawdy. Ich nie stać na prawdę. Brak im odwagi. Pierdole, wysiadam z tego pociągu.