czwartek, 10 grudnia 2020

#47 a miało być tak pięknie

 Spierdoliliśmy to po całości. Zniszczyliśmy to. Zniszczyliśmy nas i siebie. 

Miało być pięknie, przecież miłość przetrwa wszystko, prawda? Kiedyś usłyszałam, że podobno jak się kogoś kocha, to jest się z tym kimś, a nie rozstaje. Nie rozumiałam tego. No bo jak? Przecież jak się kocha kogoś całym sercem to przetrwa się wszystko, prawda? I żyłam w takim przekonaniu. Teraz wiem, że to nie do końca tak działa. W pewnym momencie człowiek już nie daje rady, a kilometry zabijają związek, mimo ogromnej miłości. Oddalacie się od siebie, nie macie sił mówić o tym jak minął dzień, a każde kolejne spotkanie jest coraz cięższe, bo boli jak się rozstajecie. Przychodzi strach, co to będzie? Zaczyna się nadmierne myślenie o przyszłości i boli. Płacz każdego wieczoru, rano opuchnięte oczy od zasypiania ze łzami. A najgorsza jest myśl z tyłu głowy, której do siebie nie dopuszczasz. To koniec.

Teraz rozumiem wspomniane słowa, które są cholernie prawdziwe. 

Wydawałoby się, ze skoro coś już trwa 5 lat, to przecież nie ma szans się rozpaść, cholera to musi być takie silne, prawdziwe. Nic bardziej mylnego. Czas nie ma znaczenia jak wracasz do pieprzonych czterech ścian i tam nikt nie czeka, a piętnastominutowe rozmowy zamiast pomagać tylko pogarszają sytuację, bo nie chcesz rozmawiać, nie chcesz odpowiadać na pytania, chcesz się położyć i oglądać serial, spać, czytać książkę. Wszystko tylko nie rozmawiać. 

Chyba mamy kryzys, nie od miesiąca czy dwóch. Od roku.

Najbardziej boli to, ze w końcu zaczęłam mówić co myślę, co mi siedzi w głowie i jak się czuję i kurwa boli, bo wszyscy mówią, że przesadzam, że myślę tylko o sobie i że przecież jest ok. Nie jest, kurwa nie jest. Jest źle, boli. Mam dość milczenia i nie mówienia o swoich uczuciach, o tym czego chcę, a czego nie. Czy ja w ogóle mam prawo do własnych decyzji? 

Choć raz w życiu.