poniedziałek, 25 maja 2015

#36 musiało się stać?

Jednym z gorszych momentów  naszym życiu, który musi kiedyś nadejść jest strata przyjaciela. Chociaż czy kogoś można nazwać przyjacielem skoro się go traci? Oczywiście nie mowa tutaj o sytuacji, gdy nasz przyjaciel odchodzi już na zawsze i już nigdy nie będzie nam dane z nim porozmawiać, chodzi o utratę mimo tego, że nadal go widujesz na lekcjach, przypadkowo łapiesz z nim kontakt wzrokowy, dostajesz wiadomości na fejsie, whatsappie, wiadomości sms, próba rozmowy w szkole, "cześć" na przywitanie w szkole i "pa" na pożegnanie, ale udajesz, że tego nie słyszysz. Takie traktowanie jakby tego kogoś nie było, jakby nasz wzrok i rozum nie chciał go widzieć. Taka utrata boli, tym bardziej jak ktoś taki, kogo już nazywasz po prostu znajomym cholernie mocno ranił. Na początku były to małe rany, których sama nie widziałam, ale po pewnym czasie przejrzałam na oczy. Wiedząc, że nie miał łatwo w poprzednich szkołach byłam gotowa mu wybaczyć. Nawet głupia wierzyłam, że złość mi przejdzie i znów mu zaufam. Jedyne czego chciałam, to potrzymać go w takim traktowaniu jakbym go nie widziała przez pewien czas i odpuścić. Uwierzyłam w jego każde "przepraszam". Nie wiem czemu, może dlatego, że myślałam, że jest tak prawdziwy za jakiego go miałam. Wszystko było na dobrej drodze, ale on znów nieświadomie sprawił, że nie mam ochoty go znać.
Chyba nadszedł moment, gdy sama nie wiem co myśleć o tej sytuacji. Tyle pozytywnych słów, rozmów. Mnóstwo przegadanych, przepisanych, prześmianych godzin. Jednak rozum mówi mi, że ten człowiek to wszystko przekreślił, ktoś kto z miana "przyjaciela" spadł do "znajomego", tym samym sprowadzając mój szacunek do niego do zera.
Czemu to się dzieje naprawdę?