Pustka. Samotność. Strach. Przerażenie. Jest tego coraz więcej. Coraz częściej nachodzi mnie to wszystko. Jestem słaba. Tak strasznie słaba, nie wiem czemu, ale nie czuję że żyje. Czuję się jak marionetka, która jest bo musi. Nie czuję się potrzebna. Może to chwilowe, może tak mi się zdaje tylko dlatego, że zawiodłam się na ludziach. Może po prostu wpadam w lekka depresję. Łzy napływające z byle powodu. Jeden niewłaściwy gest, słowo sprawia, że mnie coś mocno boli, chce mi się ryczeć. To wszystko mnie przerasta. Jest mi tak strasznie smutno. Cholernie. Nie
wiem czemu, może to brak osoby, która mnie przytuli i powie, że jestem
ważna. Uśmiecham się, a za chwilę tak cholernie mi smutno. Na myśl
przychodzi to co przeżyłam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. To wszystko
takie wesołe, a zarazem smutne, że nie ma przy mnie pewnych osób,
właściwie jednej. Nie ma mnie kto objąć i siedzieć bez słów przez 3
godziny. To wszystko przemija. I to boli. Jedna osoba, która dała mi tyle radości, a teraz? Teraz zostało mi czekać aż znów się zjawi. Ale wierzę w to, ze może akurat coś z tego będzie? Może jakoś się porozumiemy i coś w stylu wakacyjnego romansu wyjdzie nam na dobre? Tak. Serce swoje, rozum swoje. Nic nie będzie po mojej myśli. Przede mną jeszcze tyle drogi. Do cholery! Ale ja nie chcę iść tą droga sama. Potrzebuję kogoś teraz. Kogoś kto da mi trochę ciepła i zrozumienia. Kogoś dla kogo będę znaczyła cokolwiek. Kogoś, kto mnie w sobie rozkocha i odwzajemni moje uczucie. Potrzebuję.