poniedziałek, 15 grudnia 2014

#30 s t o p

Jest 22.54 siedzę w busie i wracam do domu. Nie wiem gdzie jestem. Bo skąd mam widzieć skoro w Krakowie jestem od święta. To miał być cudowny weekend ze znajomymi. Nie mówię, ze nie był. Ale trudno było się skupić na tej cudowności tych dwóch dni jak w głowie tego wszystkiego tak pełno. Wszystko, naprawdę w s z y s t k o wracało i wraca. Nienawidzę tego uczucia. Coś jest niby tak blisko, tak cholemie blisko. Już to prawie mam, jest w pewnym sensie moje. A tak naprawdę to jest tak odlegle jak Ziemia od Słońca. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że boje się po to sięgnąć i spróbować coś z tego stworzyć. Strach przed tymi złymi konsekwencjami paraliżuje mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie nic osiągnąć. Brak mi odwagi żeby się zebrać i postawić choć jeden odważny i pewny krok. Nie mam tej pewności siebie. Jestem cholernie nieśmiała i to przekreśla mnóstwo możliwość. Tyle sytuacji sprzyjających spełnieniu marzenia o N I M. Tego wszystkiego bylo tak cholernie dużo, a ja tak bardzo to spieprzyłam. Nie potrafię inaczej i to mnie ogranicza tak bardzo. Nie pozwala mi zrobić tego co mnie uszczęśliwi i zapełni tę pustkę. I jeszcze 3 długie godziny jazdy. Długie, bo cały czas będą przepełnione myślami o przyszłości i przeszłości. O tym wszystkim "co by było gdyby....". Mnóstwo wymarzonych sytuacji. I pojawia mi się ten cholerny uśmiech na twarzy jak wspominam pewne sytuacje, ale chwile potem gdzieś w kącikach oczu czają się łzy, bo boli to, że nie wykorzystałam odpowiednio tych momentów. Boli, to że zrobiłam to źle albo zrobiłam coś czego nie powinnam, bo przez to moja sytuacja teraz jest jaka jest. Przyjaciel już nie jest przyjacielem, a dobremu znajomemu nie potrafię spojrzeć w oczy, bo zobaczyłby w nich zbyt wiele. Widzę, ze to mnie zmieniło. Nie jestem ta świetną dziewczyną, którą byłam kiedyś. Wszystkie sytuacje sprawiają, że tworzę wokół siebie cholerne mury, które stają się coraz grubsze.  Nie chcę tego. Ja chcę tylko szczęścia.

sobota, 6 grudnia 2014

#29 jesteś tam?

Mamy 6 grudnia 2014 roku. To dziś jest ten dzień w którym dostajemy cudowne prezenty. Zarówno te materialne jak i te których dotknąć nie możemy. A więc Drogi Święty, mogę Cię o coś prosić? Pomógłbyś mi spełnić moje marzenie? Wiesz mam takie jedno, którego spełnienia sprawiłoby, że byłabym jedną z najszczęśliwszych osób na świecie. Wiem, że wiara w Ciebie wygasła we mnie jakieś 10 lat temu(choć jakiś niewielki procent tej wiary pozostał), ale przecież jest dwóch świętych. Jeden to Mikołaj, którego stworzyli ludzie. Dziadek z długą siwą brodą, w czapce jak skrzat i czerwonym stroju. Mikołaj kultury masowej. Taki jakiego sobie wykreowali ludzie. Ale jest ten drugi. I to Ty nim jesteś. Mikołaj, który żył naprawdę. I to on pomagał biednym i potrzebującym, to dzięki Tobie powstała postać bajkowego Mikołaja rozdającego prezenty. Ale ja nie chcę pisać do tego, który żyje jedynie w naszych wyobraźniach. Piszę do Ciebie. Świętego, który pomagał i mam nadzieję, że choć troszkę pomoże też mi.
Wracając do mojego marzenia. Wiesz, mam przed oczami taką scenę, gdy siedzę przy choince z kimś kto mnie tak cholernie kocha. Kto oddałby dla mnie wszystko. Taka moja mała, wielka miłość. Mężczyzna, który byłby mój. Nie przeszkadzałyby mu moje cholerne humorki. Kochałby mnie taką jaką jestem.
Widzę to nasze wielkie szczęście. Siedzimy w siebie wtuleni. Po chwili zaczynamy się śmiać z niczego. Spędzamy razem cudowne wieczory, szczególnie te zimowe. Cieszymy się sobą. Wygłupiamy się cały czas. Gramy razem na PS w GTA V kłócąc się kto zdobędzie więcej gwiazdek ścigania. Chodzimy na imprezy. Chodzimy na długie spacery, które mimo, że w większości wypełnione ciszą są idealne. Przy sobie nie czujemy kiedy mija czas, a za chwile odjeżdża ostatni autobus powrotny do domu. Czasami zdarza się też pójść do kina na jakąś romantyczną komedię, ale też na horror przy którym mogę się wtulić w jego silne ramiona. Miliony uśmiechów, pocałunków i minut razem, m i ł o ś ć. Wszystko w jednej osobie jaką byłby ON. Ktoś, kto nie pozwala mi się smucić. A uśmiech przez niego nie schodziłby mi z twarzy. Mimo, że jak w każdym związku zdarzałby się kłótnie, nigdy by one nie raniły tak bardzo jak pustka, która jest teraz. On po prostu by był. Zawsze. Czy bym go potrzebowała, czy nie. Wypełniałby tą cholerną pustkę, która tkwi w moim sercu. Wyleczyłby mnie.
Miłość. Znalezienie tej miłości byłoby najlepszym ze wszystkich możliwych prezentów. Mikołaju i wiesz chyba chciałabym, żebyś mi pomógł ją jakoś odszukać. Bo kto jak nie Ty? Wiem, że potrafisz czynić i takie cuda. Pomagasz, pokazujesz, że w tym wszystkim jest jakiś sens, jest "coś". Proszę, powiedz że tam jesteś i troszkę mi pomożesz.